Mój mąż nie był typem rozbestwionego ogiera i trudno było go posądzić o nadmierne emanowanie seksapilem. Lekko otyły, niewysportowany, zasiedziony w biurze, wiecznie wymęczony, jak to sam mówił, tymi wszystkimi liczbami, kołnierzykami i terminami, sam rzadko inicjował stosunek i bardzo często odrzucał moje wstępne pieszczoty. Akceptowałam taką postawę, nie tyle z powodu pobłażliwości, co z braku jakiejkolwiek alternatywy. Cieszyły mnie nawet te którkie chwile cielesnej adoracji, kiedy niezdarnie i niezgrabnie penetrował mnie, całował, dotykał spoconymi rękoma. Wydawało mi się po prostu, że dostawałam to, na co zasłużyłam. Nie byłam przecież księżniczką z pięknej bajki ani super atrakcyjną modelką.
Aż pewnego dnia zakomunikowałam mu, że chcę rozwodu. Nie jestem już w stanie odtworzyć, jak właściwie doszłam w swych rozwarzaniach do punktu, w którym wszystkie moje myśli, chęci oraz wnioski popchnęły mnie w kierunku tak stanowczego kroku. Chyba podświadomie pragnęłam tego od dawna, jednak stabilizacja i rutyna odbierały mi odwagę, aby cokolwiek zmienić. Wciąż akceptowałam siebie i nie wmawiałam sobie przed lustrem, że stałam się nagle wyzwoloną, nadzwyczaj atrakcyjną kobietą, ale miałam dosyć czegoś, co można nazwać nudnym marazmem. On nie dbał o siebie, nie okazywał mi niczego głębszego i przestał się starać bardzo dawno temu. Nie chciałam dalej żyć u boku mężczyzny, który aż tak bardzo ugiął się pod ciężarem upływającego czasu.
Początkowo byłam trochę zagubiona w nowej sytuacji, ale nawet przez sekundę nie żałowałam podjętej decyzji. Mąż wydawał się od razu zaakceptować narzucone rozwiązanie, co jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że rozejście się stanowiło najlepsze rozwiżanie dla nas obojga. Rozwiedliśmy się w kilka miesięcy, a ja zostałam sama w mieszkaniu, otoczona przez wydatnie uszczuplony wystrój i liczne pamiątki po zakończonym życiu małżeńskim. Oczywiście nie śmiałam nawet dopuszczać do siebie myśli o nowej, romantycznej relacji. Nigdy tak naprawdę nie odczuwałam większej przyjemności z seksu, dlatego nie brakowało mi teraz doznań cielesnych, męskiego dotyku, czułości czy czegoś wznioślejszego. Nie rzuciłam się także w wir życia towarzyskiego. Wieczorami czytałam książki, oglądałam seriale lub najzwyczajniej leżałam na kanapie i oddawałam się przemyśleniom o moim życiu, o przeszłości, o uczuciach, jakie mną niegdyś kierowały. Nie znajdywałam większych błędów, nie żałowałam poznania mojego byłego męża i nie rozpaczałam, że zgodziłam się na małżeństwo. To wszystko wydawało mi się dość nudne, zwyczajne, pozbawione fajerwerków. Zakochałam się w normalnym chłopaku, za którego wyszłam, aby prowadzić całkiem zwyczajne życie. Owa nuda zawróciła w końcu moje myśli ku rozważaniom na temat seksu.
Nie byłam właściwie pewna, czy kiedykolwiek chociażby w ograniczonym stopniu spełniłam się seksualnie. Nie chodziło mi nawet o niedobory byłego partnera i jego brak inicjatywy - skupiłam się bardziej na własnych wadach. Przez te wszystkie lata chyba tak nie do końca byłam w stanie w pełni zaangażować się w cielesne obcowanie z drugą osobą. Być może wynikało to z mojej nieśmiałości, której nigdy nie potrafiłam przezwyciężyć, albo jakichś mentalnych braków, uniemożliwiających odczuwanie wyższych emocji. Wieczór po wieczorze myślałam nad sobą i kierowałam w ten sposób własną uwagę w kierunku seksu. Nie miałam jednak wypracowanych wzorów i pomysłów na tworzone w głowie wyobrażenia - były mąż był moim jedynym partnerem seksualnym. Nigdy nie widziałam innego, nagiego mężczyzny. Nigdy nie oglądałam firmu pornograficznego ani nie zabawiałam się w podglądanie chłopców w czasie prysznica. W ten sposób, kierowana przez zwykłą ciekawość, któregoś wieczoru sięgnęłam po laptopa i wpisałam w przeglądarkę adres strony z filmami dla dorosłych.
Nie zakładałam, że uzależnię się od pornografii czy nawet polubię ją - przecież wcześniej nie oglądałam podobnych treści. Bałam się tylko własnej reakcji na sceny, które chciałam zobaczyć. Mogły mnie one przecież zrazić, obrzydzić i tak już dość słabe pojęcie o seksie i jego urokach, ale po przejrzeniu kilku filmów zdałam sobie sprawę, że nie odczuwałam niczego negatywnego. Obserwowałam akty bezceremonialnej rozpusty we wszelkiej postaci, patrzyłam na podniecone kobiety, penetrowane przez umięśnionych, dobrze wyposażonych mężczyzn i robiłam to z coraz większymi chęciami. Wieczór po wieczorze włączałam kolejne ujęcia, aż w końcu opanowało mnie uczucie sporej zazdrości. Zaczęłam naprawdę zazdrościć tym aktorką przeżywania czegoś, czego sama nigdy nie przeżyłam. Czułam nawet złość, że nawet własny mąż nie dał mi nigdy intensywniejszych, łóżkowych przeżyć. Owa złość przerodziła się wkrótce we wściekłość, potęgowaną przez coraz to nowe seanse wszelkiego rodzaju seksu, wypełnione agresywnymi ruchami, stękaniem, sapaniem, penetrowaniem. To nie była miłość - to było ruchanie lub jak to popularnie mówiono - rżnięcie, które coraz bardziej mi się podobało.
Mój umysł zmieniał się bardzo szybko, jakby przemeblowywany przez oglądane sceny. "Rżnięcie" podniecało mnie coraz bardziej. Wywoływało przypływy naprawdę namiętnych myśli, tworzących fantazje, jakich jeszcze nigdy nie miałam. Tak jakby jakaś magiczna siła pdreperowywała poczucie własnego seksapilu, popychała w stronę odważniejszych, mentalnych pieszczot, prowadzących ku coraz śmielszym zamiarom. Zapragnęłam... zapragnęłam prawdziwego rżnięcia. Nie seksu - RŻNIĘCIA! Wyobrażałam sobie potężnego mężczyznę z wielką klatką piersiową, który podchodzi do mnie pewnym krokiem i wyjmuje z majtek majestatycznego, czystego, ogolonego kutasa - nie penisa czy członka, ale KUTASA i wkłada go bez cergieli do mojej wilgotnej pochwy i rżnie, jebie, posuwa jak erotyczny mocarz, król stosunku, najprawdziwszy adonis z wulgarnych pornusów, których tak bardzo się wcześniej wystrzegałam. W ten sposób dość płynnie zmieniłam swoje nawyki, aby wieczór po wieczorze marzyć o ponętnym, namiętnym, bezwzlędnym ruchaniu.
W ten sposób zaczęłam się masturbować.
Przez lata bałam się masturbacji. Nie to, że uważałam ją za coś niewłaściwego czy nawet groźnego. Nie chciałam po prostu, aby była częścią mojej egzystencji i w ten sposób pozbawiałam się jakichkolwiek możliwości podreperowania swojego seksualnego życia, którego i tak przecież zbyt obficie nie zażywałam. Dlatego kiedy "Rżnięcie" zawróciło mi w głowie i do reszty opanowało prężnie działającą wyobraźnię, sięgnięcie po wibrator wydawało się czymś zupełnie naturalnym, a nawet nieuniknionym. Z początku wstydziłam się go kupić, jednak prędko poskromiłam swoje opory i nabyłam duże, czerwone, tradycyjne dildo, pozbawione baterii czy innych wspomagaczy. Nie potrzebowałam ich. Chciałam sama spróbować się zadowolić i zachować przy tym kontrolę nad swoimi ruchami. "Sama się wyrucham. Sama się zerżnę. Sama się wypierdolę!" - myślałam zawzięcie, kierowana rozbudzoną wulgarnością, kiedy po raz pierwszy wetknęłam gładziutkie dildo do swojego przyrodzenia. Rozkręcałam się powoli, zadowalając się przez dłuższą chwilę powolnymi, delikatnymi ruchami, jednak później wpychałam dildo coraz głębiej i poruszałam nim coraz szybciej i szybciej, aż zaczęłam stękać... naprawdę stękałam! Było mi dobrze, tak dobrze, że nie chciałam przestać i nawet przyśpieszyłam, aż w końcu dostałam orgazmu. Szok połączył się z odczuciem potężnej rozkoszy. Drgawki przeszły przez moje ciało jak prąd przez elektryczny kabel. Jęknęłam - tak, jęknęłam, wręcz zawyłam, niesiona niespodziewanym nawałem najczystszych, przyjemnych odczuć, boźdźców, impulsów. Rżnęłam się, rypałam się sama i robiłam sobie dobrze, najlepiej, jak tylko potrafiłam. Po raz kolejny zmieniłam swoje nawyki. Wieczór po wieczorze chwytałam dildo do ręki i bez wahania wprowadzałam je do coraz bardziej rozwydrzonej cipy, wydającej się pragnąć więcej, i więcej, i jeszcze więcej.
W ten sposób przygotowałam się do działania. Nie chciałam już masturbacji. Zapragnęłam prawdziwego seksu.
Nie takiego, jakiego zaznawałam wcześniej - nudnego, skromnego... po prostu miernego. Pragnęłam pierdolenia godnego gwiazdy filmów dla dorosłych. "Niech mnie ktoś zerżnie. Niech ktoś wsadzi mi chuja w dupę!" - mówiłam na głos, kiedy biorąc prysznic obserwowałam swoje ciało. Jednak nie miałam przecież partnera. Wyobraźnia, wibrator, wymyślanie słowa, krążące w zupełnie zaaferowanej głowie - to wszystko było w moim zasięgu, jednak partner seksualny? Mężczyzna, który zechciałby się ze mną przespać? Jak miałam go odnaleźć? Po dwóch dniach ciągłego rozmyślania byłam naprawdę zdesperowana. Widziałam przed sobą tylko ogromnego kutasa, gotowego do natychmiastowej penetracji. Chciałam rżnięcia, wręcz żądałam go ale nie potrafiłam znaleźć sposobu na szybkie dotarcie do osobnika, mogącego spełnić moje zachcianki. Przecież nie mogłąm iść do burdelu - nie istniały chyba burdele dla kobiet? Nie miałam zbyt dużego doświadczenia z mediami społecznościowymi, a przynajmniej nie było ono na tyle rozwinięte, aby przy pomocy internetu poszukiwać napalonego ogiera. Nie posiadałam konta na żadnym portalu randkowym. Czułam się zagubiona, przez co myślałam coraz więcej i coraz częściej się masturbowałam. Doszłam w końcu do wniosku, że muszę coś z tym zrobić, ponieważ w przeciwnym wypadku popadnę w uzależnienie od samogwałtu, który nie przestawał mnie fascynować. Postanowiłam wtedy, że po prostu wyjdę na miasto.
Oczekiwałam, że spotkam kogoś wyjątkowego. TAK! Byłam wręcz pewna powodzenia. Udawałam się na polowanie i nie brałam pod uwagę porażki. Chociaż jednocześnie trochę się bałam... od czasów licealnych nie wychodziłam z domu w celu poderwania kogoś. Moja determinacja rosła z każdą sekundą, ale nie do końca wiedziałam, jak się do tego zabrać. Nie chciałam brać ze sobą żadnej znajomej czy umawiać się z jakąś starą przyjaciółką na drinka i liczyć, że ktoś zauważy mnie, jak siedzę przy stoliku i popijam kolorowy napój przez słomkę. Poszłam więc na żywioł. Nałożyłam gruby makijaż i ubrałam się wyzywająco, nie zważając na swoją dość przeciętną figurę, zaniedbaną latami małej aktywności fizycznej i wielogodzinnym przeleżywaniem na sofie. Wybiegłam wręcz z mieszkania i szybkimi krokami udałam się w kierunku najbliższego klubu, do którego bardzo szybko dotarłam.
Nie zapomniałam oczywiście, że dobijam już do czterdziestki, jednak dopiero po wejściu do środka zdałam sobie sprawę, że niemal wszyscy bawiący się tutaj ludzie są dużo młodsi ode mnie. Nawet ochroniarz przy wejściu obejrzał mnie z góry do dołu z lekko zaskoczoną miną, wyrażającą jakby politowanie, widoczne w jego naprędce oceniających oczach. Speszyłam się, kiedy przystanęłam przy ladzie, zaatakowana przez przypływ wątpliwości co do własnych posunięć, jednak opanowałam się szybko i zamówiłam piwo, które niemal natychmiast wypiłam. Następnie pochłonęłam jeszcze dwa shoty i bardzo mocnego drinka, po czym ruszyłam w stronę parkietu. Alkohol namieszał mi w głowie i w połączeniu z pęczniejącym od dawna podnieceniem wywołał wręcz eksplozję w napuchniętym od przemyśleń mózgu, wyzwalającą we mnie chęci do odważnego, niemal prowokującego tańca. Poruszałam się żwawo, prędko, machając obłożonym leginsami tyłkiem, który przystawiałam do ciał bawiących się wokoło mężczyzn. Polowałam, tak! Musiałam się pokazać potencjalnym ofiarom i nie trwało długo, zanim zwabiłam zainteresowanego samca. Zaciemnienie parkietu i zamroczenie alkoholem nie pozwalały mi się mu dokładnie przyjrzeć. Był z pewnością dużo młodszy ode mnie i nie wyglądał na przesadnie przystojnego. Jego korpulentne ciało przylgnęło w końcu do mojego. Złapał za moje pośladki i ruszał się niezdarnie, a ja tańczyłam dalej, niesiona przez alkohol i rozpalone rządze, które musiałam jakoś ugasić.
Poszliśmy do lady, zamówiliśmy po piwie i zaczęliśmy rozmawiać. Mogłam mu się wtedy lepiej przyjrzeć, chociaż byłam już w stanie upojenia i traciłam stopniowo kontrolę nad własnym zachowaniem. Śmiałam się z większości jego słów, dotykałam go, przytulałam się, zamówiłam kolejnego drinka. Chaotyczne myśli nie pozwalały się skupić, porządanie rządziło ruchami i kontrolowało zmysły, domagające się akcji, emocji, chorego wyuzdania. Wiedziałam, jak to się skończy, chociaż jakieś resztki utraconego rozsądku próbowały jeszcze zniechęcić mnie do dalszego podążania obraną drogą. Poderwałam kogoś, nawet jeżeli ten ktoś nie przypominał księcia z bajki i byłam tym faktem naprawdę oszołomiona, a jednocześnie tak jakby wiedziałam, że nie powinnam była w ten sposób postępować. Było już jednak za późno.
Sam stosunek ledwo pamiętałam i kiedy obudziłam się rano, odczuwałam tylko ból głowy i wyrzuty sumienia, które w kilka minut przemieniły się w lawinę urągających wyrzutów. Przypominałam sobie spocone ręce, którymi mnie dotykał, to ciężkie stękanie i zwały sadła, ocierające się o moją skórę. Spał tuż obok, a ja patrząc na niego widziałam niemal sobowtóra własnego męża. Nie wierzyłam w to, co zrobiłam. Całe, rozbudzane tygodniami pożądanie zniknęło, zdewastowane przez mierny stosunek, nieróżniący się niczym od tych, których zaznałam w czasie małżeństwa. Cierpiałam, przytłoczona przez świadomość klęski i własną, niezaprzeczalną głupotę. Z porządnej, ustatkowanej kobiety przepoczwarzyłam się w puszczalską idiotkę, idącą po pijaku do łóżka z przypadkowo poznanym grubasem. Zostałam... lafiryndą.